Włochatego rozrusznika ciąg dalszy
Otóż poległem nad tym gadem ja, poległy również 3 specjalistyczne warsztaty
A dlaczego? - niby sprawa prosta - nie kręci, bo "szczotków" żywot marny dobiegł końca.
No dobra, myślę sobie filozoficznie, nic i nikt nie jest wieczny, przyszła pora i na szczotki, dobrze, że one pierwsze, a nie ja
Rozrusznik pod pachę i dymam w drugi koniec miasta (ło Jezu, kiedy ostatni raz jechałem tramwajem

, tam tera telewizory mają

), do mechesów - rzut na stół, sprawa prosta, jak w "Killerze" - dawaj mnie nowe szczotki i tyle w temacie.
Nie minęło kilkanaście godzin mego i mechaników życiorysu, a telefon mam, iż rozrusznik (tak go jeszcze na tym etapie nazywam) do odbioru
Rozradowany robię kolejną rundkę komunikacją zbiorową, odbieram i do garażu.
Na zewnątrz minus ileś-tam, w garażu para z gęby bucha, ale czego się nie robi dla ..., jak to @wikked określa - "kochanki"

.
No więc kocyk na beton, niczym na plaży w Chorwacji, klucze w dłoń i "hajde mene", jak mawiają na Bałkanach.
Kto wyciągał rozrusznik w 2,8, to wie, jakie to miłe zajęcie
Ale wizja odpalenia autka nade wszystko
Założone, podłączone, z miną zwycięzcy zasiadam w jedynym, słusznym fotelu, za tak zwaną fajerą i przekręcam kluczyk...
JEST

odpalił na dotyk, jest superos, bene malina, jak mawia mój kolega.
Wyjeżdżam na środek garażu (spora hala, dzielę ją z innymi sąsiadami), gaszę, bo za chwilę umrę w spalinach i przystępuję do składania reszty badziewia (auto nie ma zderzaka, orurowania, migaczy i paru innych integralnych części).
Para wali z ust, emocje opadły, więc i zimno się robi (tu przypomniałem sobie film pt. "Coś"), ale walczę
Wchodzi sąsiad, chce wyjechać, a ja stoję na środku hali, no, żaden problem, od czego rozrusznik - dumnie zasiadam znów za, no, tą, fajerą, przekręcam kluczyk i ...
... prztyk... i

... cisza
Quo penis aqua turbo? myślę sobie, przekręcam jeszcze raz i jeszcze i jeszcze - KU...A - CISZA
Ja pierdzielę, ale wstyd
Przepychamy z sąsiadem toto na moje miejsce i ... znów Chorwacja

, czyli kocyk na glebę i "hajde heroj, hajde" - targam dziada z powrotem.
Palce przymarzły do kluczy, dbam o nerki i sprawy moczowo-płciowe, więc opuszczam ten padół żalu (znaczy garaż) i do domku.
Myśl, może niesprawiedliwa, jak seria z kałacha

, przeszyła mój mózg - oczywiście fachowcy znów coś spier...li.
Ale jutro też jest dzień, damy radę, a na razie trza się ogrzać i lulu.
Nastało kolejne, piękne, mroźne (jak ja nienawidzę zimy) popołudnie - już nie katuję się w zimnie - przyniosłem dziada do domu - stolik, klucze, miernik i rozczłonkowałem chama w iment. Weryfikacja, pomiary - tam, do kata, wszystko gra, nie ma przebić, nie ma przerw, komutator O.K., szczotki nowe, łożyska O.K., bendiks wyrzuca, a po skręceniu... cisza, bendiks działa, wirnik nie kręci.
Złożyłem skurczybyka do kupy i ... jutro też jest dzień - zaniosę do innych fachowców.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem - medytacje, pomiary, alles klar, ale nie kręci. Ki ch..

, bo już inaczej nie potrafiłem.
Mechanicy się poddali, ale dali adres innych, co to mają lepsze urządzenia pomiarowe, z kompensatorami, bo standardowe omomierze mogą nie wykryć niuansów.
Za chwilę Święta, a ja dymam od warsztatu do warsztatu, zamiast karpia upolować!
Zawiozłem (cholera, autobus bez TV, co za draka, tylko komara przyciąć, byle się na pętli nie obudzić), mówię, co i jak - typowe kiwanie głową - "będziemy ratować". Ot światełko w tunelu, ale wrodzony instynkt nakazał mi nie czekać rozwiązania, tylko polować na karpia na piechotę. Karpie ułowione dla całej rodziny, auto na kołkach, rozru... (o, pardon, złom) w warsztacie, Święta tuż, tuż, wyjazd klubowy w teren też, a ja w czarnej dupie, na piechotę po mym ukochanym mieście posuwam, narażając na skręcenia, złamania itp. kończyny dolne.
Mróz zelżał, do Wigilii 2 dni, a ja po odbiór tej padliny daję. Zachodzę, wszystko O.K., kręci, ale nie wiadomo, jak będzie pod obciążeniem, na klocku sprawdzaliśmy (co za określenie, nieodparcie kojarzy mi się z kiblem, jeśli trafnie, to gówno z tego będzie

).
No i wykrakałem - kolejny raz pod auto , znacie to już -Chorwacja, kocyk, tym razem, myślę "nuka problem", doszedłem do wprawy, że tą padlinę w pół godziny wrzucam na jej prawowite miejsce. Wrzuciłem, podłączyłem, na fotelik, kluczyk i ... kto zgadnie? Co się wydarzyło? - ano - gówno

Jak nie kręcił, tak nie kręci.
Job jewo w kibini matier, myślę, do Wigilii godziny, srał cię pies, idę świętować

, a ty tu gnij!!!!
Święta, Święta i po Świętach, jak mawiali starożytni Rzymianie - back to roots, czyli witaj skarbie.
Znów to samo - aaaa, nieee, zanim kocyk i te sprawy, postanowiłem rozkminić elektrykę.
Pomierzyłem wszystko w aucie - aku ładował się w domu, wydalając poświąteczną woń, więc O.K., stacyjka O.K., kabel prądowy i masa również.
Zapodałem zasilanie i włączenie sukinsyna bezpośrednio z akumulatora, z pominięciem stacyjki i kabla plusowego -> gówno

Nie działa.
Kocyk, beton, klucze, arriva, arriva, i ponownie mam misia w rękach (bez skojarzeń, pliss) i sobie myślę - pierd.....ć go o ścianę, czy o podłogę?
Rozsądek zwyciężył i zawiozłem go dziś (możecie robić zakłady - było TV w tramwaju, czy nie) do kolejnych lekarzy.
Konsylium w liczbie trzech fachowców (tu jednak oddam sprawiedliwość - podeszli do tematu z wyzwaniem) wyłupiło oczy na to, co ten były rozrusznik wyrabia i pod moim czujnym okiem robiło cuda. Ale cud w postaci zadziałania tego złomu nie nastąpił
Standardowa procedura - zostawiłem telefon i oczekuję wieści z frontu.
Jutro Sylwester - przesądy mówią, że jaki Sylwester, taki cały rok.
Wizje mam trzy:
- auto stoi na kołkach - czyli taki cały rok
- jutro odbiorę rozrusznik i znów położę się pod auto - czyli taki cały rok

- olać przesądy i rozstać się z tym egzemplarzem rozrusznika - cały rok szczęśliwy
Sorry za mnogość emotek, ale moje podejście do sprawy jest baaaardzo ...

emocjonalne.
Sorry za obszernego posta, ale przeszedłem już etap rozpaczy, rzucania mięsem, znieczulenia, teraz nastał etap czarnego humoru.
Pozdro dla tych, którzy dotrwali do końca.
Końca?? - Końca nie widać, jak u Sz. Majewskiego
Będzie jeszcze epilog, obiecuję.
BALKANDRIVER