Co roku rodzi tylko jednego. Zawsze na przełomie kwietnia i maja. Najpierw urodziła białego i znaleźliśmy dla niego nowy dom, potem urodziła czarnego w białe łaty i został a teraz znów urodził się cały biały. Kotka jest biała. Koty nie mieszkają z nami tylko kręcą się po okolicy. Dokarmiamy je, ale i tak polują na myszy i ptaki albo żebrzą u sąsiadów. W ocieplanej budzie, którą im zbudowałem w ogrodzie nocują sporadycznie. Do domu nie wchodzą, najwyżej do garażu, by wyspać się na masce Froty (zwłaszcza zimą).
Jakby ktoś chciał tego czarnego roczniaka do zaprowadzenia porządku z myszami, to też jest do wzięcia. Duże bydlę z niego wyrosło, o połowę większy od swojej matki. Do mieszkania w bloku się nie nadaje, bo już przywykł do życia na zewnątrz. Pieszczoty toleruje tylko w zamian za pełną michę. Żre wszystko, co zostaje ze stołu, łącznie z ogryzaniem kości (psa nie mamy). Kocim żarciem oczywiście nie gardzi. Psim również. Pije mleko, wodę, ale pewnie jakbym mu piwa nalał do michy, to też by wychlał. Oddałbym go tym chętniej, że ma wojowniczy charakter i nawet rodzona matka się go boi, bo parę razy jej się od niego solidnie oberwało a przy misce syczą na siebie regularnie. Jedynie dużym psom schodzi z drogi chyba, że są za płotem, to wtedy lubuje się w paradowaniu przed nimi. Chyba go bawi doprowadzanie psa do szewskiej pasji. Ot, taki podwórkowy zawadiaka, który nawet przelatującemu motylowi nie przepuści

PS. Ten pierwszy kotek, biały, żyje w mieszkaniu i jest szczęśliwy, ale oddaliśmy go jak miał kilka tygodni, zanim matka nauczyła go polować i łazić po drzewach.