Niedziela w Kryspinowie (Skoda off-road Team) uwaga długie

Tak więc pojechaliśmy dziś pełną, rodzinną załogą nad Zalew Kryspinowski (gdzie topi się autka w błotku i weryfikuje się ich ogólną przydatność), jednak w celach zupełnie prywatnych / osobistych.
Ale, że ciągnie wilka do lasu, wyjechaliśmy dużo wcześniej, żeby przed spotkaniem, jakie mieliśmy odbyć, troszkę pojeździć rekreacyjnie.
Wjechaliśmy, błotka pod dostatkiem, autko ładnie idzie bokami, błotko śmiga przez dach i ...
nagle, w dole widzimy w dziwny sposób "zaparkowaną" ... Skodę Forman
(Favorit w wersji kombi). Ubłoconą setnie, jakoś tak przodem w wodzie powyżej kół. Na niedzielny wypad to nie wyglądało, zwłaszcza, że nawet na butach zejść tam bez "baletów" trudno było.
Postanawiamy sprawdzić, co jest grane.
I oto naszym oczom ukazuje się owa Skodzinka w niezłym przechyle, zjechana po błocku na drzewo i klasycznie wklejona w dół błotny.
W poprzek niej malowniczo przepływa strumyczek, wypływając pomiędzy otworami felg.
Nikogo wokół
Auto puste.
No tak, myślimy, jakieś biedaki zrobiły sobie tym sprzętem raylle i teraz dupa blada.
Pomoglibyśmy, ale wyobraziliśmy sobie minę właściciela, który powraca i widzi wytargane auto z dołu błotnego, a do tego przeciągnięte po drzewie.
Niby happy surprise, ale nie do końca wierzymy w bezgraniczną wdzięczność.
Dobra, póki, co idziemy, bo mamy elegancko wyglądać, a tu błoto już na butach mamy
Już wsiadamy do auta, a tu nagle daewoo przybywa.
Wysiada załoga i dobywa z auta mega torbę z linami, łopatami, jakimś osprzętem do walki.
Nieśmiało pytamy, czy to ich sprzęcicho, to na drzewie.
A i owszem, załoga mówi, że walczyła do 2 w nocy z wydobyciem auta, ale poległa.
Świnie nie jesteśmy - trzeba pomóc, taki obowiązek terenowca. Spotkanie poczeka.
Zjazd w dół, auto idzie, jak to mówi mąż Froterki "na smyka" (pozdrawiam Bobi), mimo zapiętego reduktora i 2ki. Gaśnie, ślisko, auto sunie, córa (Zula) zachowuje stoicki spokój, BASIK ostrzega, że zaraz wyląduję w jeziorze, ale spokojnie, bez paniki (niejedno widziała).
Jesteśmy na miejscu, liny, nie ma gdzie zamocować (zaczep tylny w Skodzie nie istnieje) ale właściciel zagwoździł gdzieś haki. O.K.
I tu dygresja - zawsze uważałem, że porzucanie starych opon byle gdzie (np. na plaży) to chamstwo i syf, ale dziś ten syf uratował bok Skody.
Drzewo obłożyło się oponami i ... jazda.
Auto wyszło z jakieś 2-3 metry i haki się "wypięły", lecąc w kosmos (ominęły ludzi i moją szybę) i "nieco" wyciągając tylny zderzak (no nie mój).
Zmieniamy technikę, zapinamy za tylne zawieszenie, oplatamy o drzewo, żeby zmienić kierunek wyciągania i powolutku... jest wyciągnięta
Załoga Skody jest nam niewymownie wdzięczna (jak to cieszy), my musimy się teraz:
a/ wydostać na górę
b/ odbłocić, bo do ludzi to się nie nadajemy
Ad a/ I tu Frotka pokazała klasę - wyjechała na górę, z której ledwo się ześlizgnęliśmy bez zająknięcia.Ten silnik, to potęga.
Ad b/ Mokra trawa, ale i tak bucówa , jak my wyglądamy
, buty, spodnie.
Eeee, taki los off-roaderów i już.
Konkluzja - spełniliśmy dobry uczynek, przygoda była, kolejna nauka techniki jazdy.
I najważniejsze - masz możliwości - pomóż.
Taka jest nasza dewiza. (Mam nadzieję - klubowa dewiza)
BALKANDRIVER
Ale, że ciągnie wilka do lasu, wyjechaliśmy dużo wcześniej, żeby przed spotkaniem, jakie mieliśmy odbyć, troszkę pojeździć rekreacyjnie.
Wjechaliśmy, błotka pod dostatkiem, autko ładnie idzie bokami, błotko śmiga przez dach i ...
nagle, w dole widzimy w dziwny sposób "zaparkowaną" ... Skodę Forman

Postanawiamy sprawdzić, co jest grane.
I oto naszym oczom ukazuje się owa Skodzinka w niezłym przechyle, zjechana po błocku na drzewo i klasycznie wklejona w dół błotny.
W poprzek niej malowniczo przepływa strumyczek, wypływając pomiędzy otworami felg.
Nikogo wokół

No tak, myślimy, jakieś biedaki zrobiły sobie tym sprzętem raylle i teraz dupa blada.
Pomoglibyśmy, ale wyobraziliśmy sobie minę właściciela, który powraca i widzi wytargane auto z dołu błotnego, a do tego przeciągnięte po drzewie.
Niby happy surprise, ale nie do końca wierzymy w bezgraniczną wdzięczność.
Dobra, póki, co idziemy, bo mamy elegancko wyglądać, a tu błoto już na butach mamy

Już wsiadamy do auta, a tu nagle daewoo przybywa.
Wysiada załoga i dobywa z auta mega torbę z linami, łopatami, jakimś osprzętem do walki.
Nieśmiało pytamy, czy to ich sprzęcicho, to na drzewie.
A i owszem, załoga mówi, że walczyła do 2 w nocy z wydobyciem auta, ale poległa.
Świnie nie jesteśmy - trzeba pomóc, taki obowiązek terenowca. Spotkanie poczeka.
Zjazd w dół, auto idzie, jak to mówi mąż Froterki "na smyka" (pozdrawiam Bobi), mimo zapiętego reduktora i 2ki. Gaśnie, ślisko, auto sunie, córa (Zula) zachowuje stoicki spokój, BASIK ostrzega, że zaraz wyląduję w jeziorze, ale spokojnie, bez paniki (niejedno widziała).
Jesteśmy na miejscu, liny, nie ma gdzie zamocować (zaczep tylny w Skodzie nie istnieje) ale właściciel zagwoździł gdzieś haki. O.K.
I tu dygresja - zawsze uważałem, że porzucanie starych opon byle gdzie (np. na plaży) to chamstwo i syf, ale dziś ten syf uratował bok Skody.
Drzewo obłożyło się oponami i ... jazda.
Auto wyszło z jakieś 2-3 metry i haki się "wypięły", lecąc w kosmos (ominęły ludzi i moją szybę) i "nieco" wyciągając tylny zderzak (no nie mój).
Zmieniamy technikę, zapinamy za tylne zawieszenie, oplatamy o drzewo, żeby zmienić kierunek wyciągania i powolutku... jest wyciągnięta

Załoga Skody jest nam niewymownie wdzięczna (jak to cieszy), my musimy się teraz:
a/ wydostać na górę
b/ odbłocić, bo do ludzi to się nie nadajemy

Ad a/ I tu Frotka pokazała klasę - wyjechała na górę, z której ledwo się ześlizgnęliśmy bez zająknięcia.Ten silnik, to potęga.
Ad b/ Mokra trawa, ale i tak bucówa , jak my wyglądamy


Eeee, taki los off-roaderów i już.
Konkluzja - spełniliśmy dobry uczynek, przygoda była, kolejna nauka techniki jazdy.
I najważniejsze - masz możliwości - pomóż.
Taka jest nasza dewiza. (Mam nadzieję - klubowa dewiza)
BALKANDRIVER