No to coś z historii motoryzacji
Mój ojciec, niedościgniony wzór kierowcy i mój instruktor posadził mnie za kierownicę w 7mej klasie podstawówki i "katował" mnie ucząc parkowania, manewrów, cofania i wszystkiego, co należy posiąść, chcąc JEŹDIĆ, a nie poruszać się po pasie drogowym.
Oczywiście książki pana Rippera (młodzież wie, co to Ripper? ) miałem przestudiowane lepiej, niż niejeden temat szkolny.
Samochód i jego prowadzenie stało się moją obsesją.
Po roku samodzielnie (z Tatą u boku) pomykałem po szosach i uczyłem się dalej.
Były to lata 70siąte. I tak jeździłem i woziłem rodzinę nielegalnie do roku 1981go, kiedy to zapisałem się na kurs prawa jazdy.
Instruktor opierdzielił mnie, że on robi jakieś wprawki parkingowe, a ja tu po prostu jeźdżę i po co tracić czas na bzdety.
No to mu zaprezentowałem moje umiejętności i gość wymiękł, ale to były czasy, kiedy instruktor był normalnym człowiekiem i docenił mozliwości adepta.
Zdałem bez problemu, a jeszcze podczas jazdy egzaminacyjnej musiałem holować innego nieszczęśnika, któremu auto egzaminacyjne padło.
Do dziś przejechałem ponad półtora miliona kilometrów w każdych warunkach atmosferycznych i nawierzchniowych, ale to, że ja, rodzina i kolejne auta były całe zawdzeięczam - podstawom i instrukcjom mojego Ojca, pokorze wobec warunków atmosferycznych, i mojemu zamiłowaniu do sportów motorowych.
Nie ważne, ile przerobicie godzin za kierownicą, ważne, czy czujecie tą radość z prowadzenia maszyny, czy jest to przyjemność, czy katorga, konieczność dojazdu do pracy?
Tym trzeba się bawić! Oczywiście odpowiedzialnie,
Ale bawić i czerpać z tego przyjemność.
Czego wszystkim życzę
BALKANDRIVER